(edit: ex)Bojfrend jest z tych co to „urodzili” się mięsożercami. W jego rodzinie, je się dużo mięsa a obiad bez niego to nie obiad. W celu schudnięcia nabranych kilogramów skusił się na dietę wegańską pod moim okiem. Od początku stycznia schudł 14 kg, przy czym nie głodził się, ba gdyby te dania które mu serwowałam były z mięsem czy serem żółtym to na bank by jeszcze trochę przybrał. Bo kto na „normalnym” stylu odżywiania je pizzę raz, czasami dwa razy w tygodniu, burgery, frytki, zdarzało się piwo i wódka, czasami chipsy i jeszcze chudnie?!
Bojfrend zapytany o to czego mu brakuje stwierdził, że niewielu rzeczy bo jajek, sera żółtego, kiełbaski śląskiej i kaszanki. Dostał „pozwolenie” na święta by nie odstawać zbytnio od rodziny. Wczoraj na śniadanie wielkanocne pokusił się o jedno czy dwa jajka, kawałek kiełbaski i ze 2-3 małe plasterki szynki. W zasadzie nie wiele nie? Dzisiaj rano powiedział, że po świętach On nie chce wracać do mięsa bo jak się obudził to bardzo źle się czuł, bolał brzuch i miał wrażenie jakby mu coś tam zalegało.
Prawdziwi „Weganie Weganie” pewnie będą oburzeni moją postawą, bo z jakiej mańki mu pozwalam jeść mięso skoro to przyczyniło się tylko do czyjegoś cierpienia. Ja nigdy na blogu czy na facebooku nie „lansowałam” się jako weganka. Ja jestem na diecie wegańskiej, bo na chwilę obecną tak jest mi łatwiej, bo jest taniej, bo jest zdrowiej. Pewnie też kilka osób oburzy się tym, że robię to ze względów zdrowotnych a nie przede wszystkim etycznych. Na pewno w domu mam coś pochodzenia zwierzęcego, czasami zdarzy mi się wyjść do sklepu i kupić coś dla MMB co nie jest w 100% roślinne, możliwe że mam w szafie jakiś wełniany szalik a euthyrox który brałam do tej pory miał laktozę w składzie.
Czy to czyni mnie złym człowiekiem? Czy to złe i egoistyczne, że chcę najpierw zająć się sobą? Czy każdy kto określa siebie weganinem jest nim w 100%?