Na diecie wegańskie zwykle się chudnie, zdrowieje, skóra nabiera blasku, pojawia się przypływ energii, chęć przenoszenia gór. U mnie jest wszystko na odwrót mimo, że od około dwóch lat stosuję wysokowęglowodanową niskotłuszczową dietą wegańską. Nie głodzę się, nie obżeram do nieprzytomności, nie jem wegańskich fast foodów, nie jem dużo wysokoprzetworzonego jedzenia, nawet ćwiczyłam kilka razy w tygodniu, pilnowałam się. Niby wszystko było na tip top a jednak nie.
Zacznę od początku, cofnę się o jakieś 5-6 lat. Nigdy nie miałam problemów z wagą, byłam szczupła przy 165 cm wzrostu ważyłam ok 56-58 kg, nie interesowały mnie najnowsze trendy w odchudzaniu, w ogóle nie ćwiczyłam, nie czułam takiej potrzeby, wydawało mi się, że jestem zdrowa (oprócz astmy w remisji) i chyba byłam. U mnie w domu jadło się prosto, nic wyszukanego, nigdy nie jedliśmy dużo mięsa, byliśmy na diecie wegetariańskiej z okazjonalnym spożyciem mięsa. Na studiach poznałam mojego obecnego chłopaka, jakoś po 1,5 roku znajomości postanowiliśmy razem zamieszkać, w domu jego rodziców. Wspomnę na początku, że rodzina mojego chłopaka jadła bardzo tłusto, dużo mięsa, śmietany i ciast, małe ilości warzyw i owoców, czyli zupełne przeciwieństwo tego co znałam u siebie w domu. Przepadałam za posiłkami przyrządzanymi przez Mamę mojego chłopaka, często brałam dokładki, mimo nasycenia i bólu brzucha do kolejnego kawałka ciasta nie trzeba było mnie namawiać, brałam sama od razu dwa.
W ciągu kilku miesięcy hm jakby to napisać „spuchłam”, przybyło mi 13 kg i ważyłam około 71 kg. Nie przeszkadzało mi to dopóki nie okazało się, że spodnie rozmiaru 40 okazały się być na mnie za małe. Spojrzałam na siebie w lustrze i się przeraziłam, wręcz zdziwiłam jakim cudem mogłam do tego doprowadzić, czemu ego nie zauważyłam? Postanowiłam się wziąć za siebie, sposobem jaki uważałam za najlepszy bo tylko taki znałam: ograniczenie posiłków. Jadłam bardzo mało, wiecznie byłam głodna i nieszczęśliwa. W ciągu miesiąca zeszło ze mnie ok 2-3 kg, byłam zawiedziona. W pracy usłyszałam i najnowszej diecie, wszystkie koleżanki na niej były (wszystkie szczupłe koleżanki), na diecie dukana (białkowej, proteinowej jak kto woli) tak poddałam się trendowi, wkrótce zasady diety znałam na pamięć, zbudzona o 2 w nocy potrafiłam je wyrecytować. Jadłam tylko to co pozwalała książka, bardzo uwierzyłam w moc działania tej diety, bardzo chciałam by zadziałała, zaczęłam myśleć, że ja schudnę to będę szczęśliwsza. Jadłam dużo piersi z kurczaka, dużo ryb, zero tłuszczu, zero węglowodanów, zero owoców i tylko niektóre warzywa, masa chudego nabiału no i oczywiście otręby na „poprawienie” trawienia. Waga zaczęła spadać, po zrzuceniu ok 6 kg w pracy zaczęli zauważać, że widać po mnie, ze coś spadło. To mnie zachęciło do dalszego odżywiania w ten sposób. Zaczęłam ćwiczyć, najpierw po trzydzieści minut a potem doszłam do ok 90 minut 7 razy w tygodniu, byłam jak w transie, nic mnie nie mogło zatrzymać.
W 7-8 miesięcy schudłam około 22 kg, czyli więcej niż przytyłam. Ważyłam około 49 kg. Byłam wychudzona, sama skóra i kości, mięśni w zasadzie zero, byłam cieniem człowieka. Ale ja byłam z siebie zadowolona, byłam szczęśliwa, że wszyscy zauważyli, ze schudłam, że praktycznie piali z zachwytu. Nie wiedziałam w którym momencie przestać, w którym momencie przejść w fazę stabilizacji. Zaczęłam miewać takie myśli, że jak tylko zjem cokolwiek spoza mojej listy to zaraz przytyję a nie mogę do tego doprowadzić bo tak ciężko walczyłam o każdy kilogram. Zatrzymał mi się okres, włosy wypadały garściami, miałam przesuszoną skórę, rozdwojone paznokcie, wklęsłe policzki, problemy z „eliminacją” (sory musiałam poruszyć ten temat), bardzo mnie bolały nerki, ta mocno, że płakałam z bólu, miałam wieczne huśtawki nastroju, częste wybuchy złości. Byłam nie do zniesienia. Bardzo bałam się zmienić sposób odżywiania na inny niż ten który znam. Trochę pomogła mi w tym moja praca bo zaczął się sezon a to oznaczało, godziny pracy wydłużone do 12 godzin, codziennie. Nie miałam siły na ćwiczenia, nie miałam czasu codziennie przyrządzać sobie swoje proteinowe obiadki. Zaczęłam jeść więcej na wynos, lub gotowców ze sklepu. Nie, nie przytyłam z powrotem tej ilości kilogramów co schudłam.
Przytyłam ok 5-6 kg, tak było dobrze, lepiej się czułam, lepiej wyglądałam. Postanowiłam nigdy nie wrócić do diety białkowej, przestałam jeść tyle mięsa, jadłam więcej warzyw, regularnie ćwiczyłam. Ważyłam jakieś 55-56 kg było dobrze. Zmieniłam pracę, trafiła mi się lepiej płatna i mniej wymagająca. Miałam swoje biuro do którego klucz miałam tylko ja, czasami wychodziłam do sklepu po coś słodkiego – znacie to nie? Podczas wolnego czasu, w domu oglądałam masę filmików na jutubie, przypadkiem znalazłam filmiki Freelee, kto dzisiaj jej nie zna?
Zaimponowała mi swoją sylwetką, mimo, że z moją było wszystko w porządku, zainteresowała mnie surową dietą, wciągnęłam się, obejrzałam chyba wszystkie dokumenty na temat witarianizmu. Przekonana, że jest to najlepsze co mnie mogło spotkać. Jadłam masę bananów, duże sałatki, jak zahipnotyzowana słuchałam Freelee i Durianridera, że muszę dużo jeść. Znałam wszystkie ulotki promocyjne marketów na pamięć, wiedziałam kiedy i w jakim markecie są najlepsze okazje na banany bo przecież banan to „ultimate fruit”. Po pewnym czasie zaczęłam się czuć jak wyrzutek, nikt mnie nie rozumiał a samo latanie po marketach zaczęło mnie męczyć, to samo z oczekiwaniem kiedy pojawią się plamki na moich bananach bym mogła je w końcu jeść. Sałatki na kolację przestały mi wystarczać, nie byłam nasycona, ciągle byłam głodna.
I na to Freelee wynalazła lekarstwo dieta rawtil4 czyli surowo do szesnastej. Do czwartej po południu jadło się surowe owoce i warzywa a po tej magicznej godzinie duży, gotowany, skrobiowy posiłek. Pasowało mi to, ale też do pewnego czasu. W pracy dowiedziałam się, że moja umowa nie będzie przedłużona, właściciele postanowili zamknąć firmę. Byłam załamana, było mi źle i by zagłuszyć to zaczęłam wpierniczać jak dzika, bez umiaru, zaczęłam zapominać co to jest sałata. W bardzo krótkim czasie przytyłam 20 kilogramów. Nie widziałam w tym nic złego, w końcu jadłam za dużo.
Postanowienie na nowy rok 2014 to wziąć się za siebie, raz mi się przecież udało to znów mi się uda. Nawet nie wiecie jak się myliłam. Wróciłam do diety wegańskiej bo dobrze się na niej czułam, ale nie wiedzieć czemu stany depresyjne nawiedzały mnie coraz częściej, włosy zaczęły mi wypadać garściami, paznokcie rozdwojone, sucha skóra, pogorszenie łuszczycy na głowie. Byłam cały czas nieszczęśliwa. Nie wiedziałam co dalej, bo przecież wszystko robiłam jak należy. A może za dużo ćwiczę, może za mało ćwiczę, może jem za dużo albo za mało, może to przez niski stan witaminy D? Sprawdziłam na sobie chyba wszystkie możliwe teorie, ani mój nastrój ani waga się nie zmieniły. Na koniec 2014 przeczytałam artykuł o niedoczynności tarczycy, większość moich objawów się zgadzała.
W styczniu 2015 roku postanowiłam zbadać krew (ft3, ft4 tsh, atpo, atg) i zrobić usg tarczycy, i wybrać się do endokrynologa. Wyniki krwi były w normie, jedynie atg było ponad normę bo ok 1400 (norma do to 115), usg tarczycy pokazało, że jest powiększona oraz, że mam guzki. Wszystko zaczęło nabierać sensu, to nie moja wina! Ja jakoś nigdy nie wierzyłam ja otyłe osoby mówiły: jestem gruba bo jestem chora! no kurcze nie wpierniczaj i zacznij ćwiczyć a schudniesz, nie ma szans by choroba mogła spowodować to, że jesteś gruba bez powodu. W lutym poszłam z wynikami do endokrynologa, lekarka zrobiła wywiad, przejrzała moje wyniki, zbadała mnie. Nie do końca zrozumiałam co mi powiedziała, coś w rodzaju: choroba autoimmunologiczna o prawidłowym działaniu tarczycy (prawie wszystkie wyniki krwi były w normie a samo atg nie przesądza o niczym), i nie kwalifikuję się do zapisania recepty na lek ale ze względu na wymienione przeze mnie objawy zapisze mi euthyrox 25 i za 1,5 mca mam zrobić nowe badania i przyjść na kontrolę by sprawdzić czy jakoś na to zareaguję.
Także tego, oto króciutka historia o tym czemu będąc na diecie wegańskiej nie schudłam ani kilograma. Boję się tego, że niechcący sama się doprowadziłam do tego stanu, będąc na tak restrykcyjnej diecie jaką jest dieta białkowa. Codziennie zmagam się z moim nastrojem, czasami jest dobrze a czasami nie mam siły się podnieść z kanapy. Mam nadzieję wkrótce mój stan się poprawi i niech moja historia będzie dla Was przestrogą, ze zdrowiem nie ma żartów. Nie ma sensu bawić się w głupie diety z nadzieją na szybkie schudnięcie, bo na pewno się będzie szczęśliwszym. Nie, nie będzie a można sobie tym zrobić krzywdę.